M: Rano skoczylismy jeszcze na Paddy's Market czyli taki tutejszy "stadion dziesieciolecia pod dachem. Po drodze troche nas zmoczylo, bo w Sydney noc i poranek byly burzowe i deszczowe. Na Paddy's kupilismy pamiatki, bo niewiele wiecej bylo tam do kupienia, wpadlismy jeszcze do kilku sklepow i o 11 bylismy z powrotem w Kanga House. Posiedzielismy sobie jeszcze na tarasie skad podziwialismy piekny widok na Sydney , a ze slonce znow zawitalo do Sydney pozegnanie z tym pieknym miastem bylo jeszcze milsze. O 11.40 przyjechal Shuttle Bus , ktory zamowilismy poprzedniego dnia i ruszylismy na lotnisko, po drodze bylo kilka przystankow, bo autobus musial sie zapelnic, ale mielismy duzo czasu... W autobusie pogawędziliśmy sobie miło z Kanadyjczykiem, który razem z żoną wracał do domu po wakacjach spędzonych w Australii.
Nagle, jakieś 500m przed lotniskiem, autobus stanął. Okazało się że złapał gumę. Byliśmy już prawie na lotnisku, ale trochę za daleko żeby iść tam na piechotę z bagażami. Sytuacja była dość paranoiczna więc wszyscy w autobusie wybuchnęliśmy śmiechem. Wysiedliśmy wraz z bagażami z autobusu, zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie z kierowcą i pechowym autobusem, Zbyś uwiecznił również klapniętą oponę. Chwilkę poczekaliśmy i podjechał drugi autobus, który zawiózł nas szczęśliwie na lotnisko międzynarodowe. Pożegnaliśmy się z innymi pasażerami i poszliśmy do naszego check inu. Tam stanęliśmy w ogromniastej kolejce, dotarcie do stanowiska check in zajęło nam prawie godzinę. Przed nami była wycieczka z Łotwy i bardzo długo się checkinowali. Ale mieliśmy dość dużą rezerwę czasową, wiec bez problemu zdążyliśmy zrobić zakupy na strefie wolnocłowej. Ceny kosmetyków w Sydney są bardzo atrakcyjne w porównaniu z europejskimi więc zrobiliśmy duże zakupy kosmetyczne. Przed naszym gatem była księgarnia gdzię ugrzęzłam wybierając książki, kalendarze, albumy. Wyszłam stamtąd dopiero na final call, obładowana zakupami.
O 15.30 wylecieliśmy z Australii... Do widzenia Australio, napewno jeszcze tu wrócimy...
Gdy dotarliśmy do Kuala Lumpur był późny wieczór. Usiedliśmy w pubie i zamówiliśmy coś do picia. Jedzenia nie zamawialiśmy bo nie byliśmy głodni. Obok mnie usiadła malajka i zamówiła udka z kurczaka z sosem. W pewnej chwili zapytała mnie czy nie chce się przyłączyć bo ona sama wszystkiego nie zje:) Podziekowałam, bo nie byłam glodna, ale to były miły gest. Po kilku godzinach oczekiwania wsiedliśmy w samolot linii KLM do Amsterdamu.