Geoblog.pl    glinki    Podróże    Australia 2007    Winnice (i nie tylko)w Barossa Valley
Zwiń mapę
2007
21
lis

Winnice (i nie tylko)w Barossa Valley

 
Australia
Australia, Barossa Valley
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 19138 km
 
Z: Dzisiaj pobudka byla dosc wczesnie... o 8:18 juz bylismy w pociagu do Adelajdy, a o 9:05 siedzielismy w busiku czekajac na odjazd na wycieczke po okolicznych winnicach. Dolaczyla do nas jeszcze szostka emerytow (w tym chyba czworo z nich z Nowej Zelandii) i ruszylismy w droge.

Pierwszy przystanek - The Rocking Horse - czyli najwiekszy na swiecie kon na biegunach. Jakis lokalny biznesmen, wlasciciel malego zwierzynca, wybudowal na wzgorzu duzego konia na biegunach jako atrakcje turystyczna. We wnetrzu konia jest wejscie na platforme widokowa (kilka metrow nad ziemia), z ktorej podobno rozciaga sie wspanialy widok (fantastic & amazing) na Adelajde. Wejscie to jedyne 2 AUD. Oczywiscie nie skorzystalismy (z reszta nikt z wycieczki nie skorzystal). Na centrum rozrywki The Rocking Horse sklada sie jeszcze sklep z pamiatkami, kafejka i zwierzyniec. Zwierzyniec (bo zoo to za duzo powiedziane na takie cos) zajmuje ok. 10 akrow i jest ogrodzonym terenem, po ktorym biega luzem ze 20 pawi, kilka stworzen kuropodobnych (chyba rasowe kury), ktore wygladaja jakby mialy siersc od kotow perskich, jeden (a moze jedno) walabi, kaczki i kilka kangurow. W licznych klatkach siedza zas papugi kakadu, ktore mowia "Hello!" albo "Cake?". Jak weszlismy na teren zwierzynca od razu pojawily sie ze dwa pawie i dwa kuro-persy ;-) (myslaly, ze przynieslismy im cos do zarcia bo przy wejsciu mozna bylo kupic dla nich karme). Marta zaczela pstrykac zdjecia ale wtedy wyskoczyl maly walabi (wyglada jak mini-kangur), ktory zaczal obwachiwac nam buty i wyraznie zainteresowal sie naszymi sznurowkami. Kiedy po chwili ruszylismy dalej towarzyszyl nam caly orszak - najpierw dostojnie kroczyl paw, czujnie obserwujac czy aby nie mamy jednak czegos do jedzenia, potem szybko przebierajac nogami biegla perso-kura a cale towarzystwo obskakiwal dookola maly walabi. Po obejrzeniu calego majdanu dotarlismy do wyjscia. Wtedy droge nam zagrodzily trzy kangury, ktore wyraznie domagaly sie aby im cos dac. Po krotkiej sesji zdjeciowej udalo nam sie je powymijac, dotrzec do autobusu i pojechalismy dalej.

Kolejny przystanek to sklep z suszonymi owocami polozony przy fabryce suszonych owocow. Wszystkie owoce suszone w pelni naturalnymi metodami. Nie moglismy sie powstrzymac - po 10 minutowej wizycie stalismy sie bogatsi o torebke z orzechami macadami prazonymi w miodzie, ciastko owsiane oraz duza tabliczke toffi. W sklepie widzialem rowniez ogorki kiszone (chcialoby sie powiedziec "nasi tu byli...") jako tradycyjny Porduct of Australia.

Nastepnie podjechalismy na lunch. Tam zaczelismy rozmawiac z pania z Nowej Zelandii. Widac bylo ze duza uwage przyklada do tego aby mowic do nas wyraznie. My natomiast bardzo duza uwage przykladalismy do tego by ja sluchac wyraznie ;-) Uskarzala sie nam ze tam u nich w Nowej Zelandii to ona wszedzie ma blisko: plaza - 10 minut samochodem, osniezone gory - 10 minut samochodem, strumien z rybami (okazalo sie ze starsza pani wedkuje) - 10 minut samochodem. A tutaj w Australii mowia: "eeee... zeby podjechac zobaczyc ten park to jest niedaleko..." a okazuje sie ze to 600 km. ;-) Pania dawalo sie zrozumiec ale jej maz wypowiedzial jakas dluga kwestie, w ktorej zrozumialem tylko slowo "chicken". I tylko z kontekstu pojalem ze jemu chodzi o to ze jego gruby przyjaciel polozyl sobie trzy kawalki kurczaka na talerz i teraz dla mnie nie starczy i ze trzeba bedzie poprosic o dokladke... Ufff! Ciezka sprawa z tymi ludzmi z antypodow - jak sie z niektorymi rozmawia to czujnym trzeba byc - niby wszyscy mowia wspolnym jezykiem a jednak im tylko tak wydaje ;-).

Po lunchu odwiedzilismy cztery winnice. W kazdej probowalismy roznych win glownie szczepow Sauvignon Blanc, Chardonnay, Pinot Noir, Sirah i Cabernet Sauvignon... Zgodnie z nauka plynaca z filmu Bezdroza omijalismy Merlot :-) W Barrosa Valley tradycje winiarskie siegaja polowy XIX w. kiedy w rejonie tym pojawili sie osadnicy niemieccy. Najbardziej znana polskiemu konsumentowi marka wina z tego regionu to chyba Jacob's Creek. Niestety nasza wycieczka ominela Jacob's Creek Visiting Center zatrzymujac sie tylko w winnicy obok (tez produkujacej wino i porto pod skrzydlami Jacob's Creek)... ale niesmak pozostal.

Na zakonczenie tej wyprawy przewodnik zawiozl nas do Whispering Wall. Spodziewalem sie czegos na ksztalt skaly, w szczelinach ktorej wiatr wygrywa jakies dziwne szepty... Okazalo sie ze Whispering Wall to tama z betonu (pierwsza w historii duza konstrukcja z betonu na swiecie), ktora przyczynila sie na poczatku XX w do powstania zbiornika retencyjnego sluzacego do nawadniania calej okolicy. Szczegolna wlasciwoscia tamy jest fakt, ze jak dwie osoby stana po dwoch stronach tamy (jakies 150 m od siebie) i beda mowic do betonowej sciany (smieszne uczucie) to nawet szept zostanie uslyszany przez druga osobe (wtedy slychac glos dochodzacy ze sciany).

Wycieczka zakonczyla sie ok. 17.00 w Adelajdzie.
Po poludniu zrobilismy jeszcze zakupy i zjedlismy kolacje w barze z kuchnia wloska. Kelner jak uslyszal ze jestesmy z Polski to podajac na piwo i winko do stolika powiedzial "Sto lat!" - ciekawe skad to wytrzasnal...

Nie wiem czy o tym juz pisalem ale w Australii to jest naprawde dziwne ze sklepy zamykaja o godzinie 17.00 - 17.30. Jeden dzien w tygodniu sklepy czynne sa dluzej (chyba do 19.00) i czynne sa jeszcze w weekendy (przynajmniej te sklepy w centrum miasta lub w centrach handlowych). Ale o godzinie 18.00 w centrum Adelajdy trudno znalezc czynny sklep czy kawiarnie.

Wieczorem pojechalismy ze znajomymi zobaczyc Glenelg, przedmiescie Adelajdy polozone nad morzem. Opowiadali nam ze jak sie sprowadzili do Adelajdy jakies dwa lata temu, to tramwaj jaki jezdzil do Glenelg byl drewniany a bilety sprzedawal specjalny bileter z takiego urzadzenia, w ktorym krecil korbka i wyjezdzal bilet. Teraz z Adelajdy jezdza nowoczesne tramwaje. Sa one podobne do tych, ktore w tym roku pojawily sie w Alejach Jerozolimskich w Warszawie.


Dzisiaj zarezerwowalismy sobie od 22.11 samochod, na 22.11 na wieczor prom na Kangaroo Island i trzy noclegi na wyspie. Zapowiada sie ciekawie bo na wyspie jest mnostwo kangurow, koala, walabi, lwow morskich, pingwinow, fok i innych stworzen a telefony komorkowe dzialaja tylko chyba w czterech miastach... 25.11 powinnismy pojawic sie z powrotem na kontynencie i obrac kierunek na Melbourne poprzez Great Ocean Road.

 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (19)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
artdzi
artdzi - 2007-11-21 19:02
Nadal brak choćby jednego zdjęcia :-(
 
 
glinki
Marta i Zbyszek Glinka
zwiedziła 4.5% świata (9 państw)
Zasoby: 64 wpisy64 52 komentarze52 193 zdjęcia193 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
21.11.2009 - 27.11.2009
 
 
07.03.2009 - 24.03.2009
 
 
30.09.2007 - 07.12.2007