Geoblog.pl    glinki    Podróże    Tajlandia 2009    Ko Lanta - skuter c.d oraz pierwsze tajskie gotowanie
Zwiń mapę
2009
18
mar

Ko Lanta - skuter c.d oraz pierwsze tajskie gotowanie

 
Tajlandia
Tajlandia, Ko Lanta
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 10127 km
 
Z: Marta poszła uczyć sie gotować po tajsku co dla przeciętnego europejczyka oznacza, że poszła uczyć się jak spalić podniebienie i język :-). Ja zaś leżę sobie na hamaku z netbookiem na kolanach i korzystając z dobrodziejstw WIFI dodaję kolejny wpis do naszego bloga.

Dzisiaj rano wstaliśmy dosyć wcześnie. O dziwo byliśmy zupełnie nie pogryzieni :-). przyczyny mogły być następujące:
- moskitiera została założona lepiej niż wczoraj (z czasem zaczynam nabierać biegłości w tym zakresie...)
- witamina B, którą szprycujemy się codziennie wreszcie spowodowała, że nasza skóra zaczęła wydzielać zapach szczególnie nieprzyjemny dla owadziej zarazy
- środek odstraszający owady zadziałał (hmmm... a wcześniej zdarzało się, że zadziałał, ale przestawał działać nad ranem).


Po śniadanku wskoczyliśmy na skuter i podjechaliśmy do Ban Saladan - lokalnej metropolii. Tam zaopatrzyliśmy się w krem z filtrem 20, wodę oraz odwiedziliśmy jakieś 6 biur podróży w celu wykupienia wycieczki na Phi Phi Island oraz na tzw 4 Islands (cztery wyspy będące częścią lokalnego parku narodowego). Na końcu nie wybraliśmy najtańszej oferty ale ofertę u najlepszego sprzedawcy, a właściwie sprzedawczyni, która zachowała się jak rasowy doradca. Cena od osoby - 1200 bahtow za wycieczkę na dużej łodzi motorowej (do 25 pasażerów).

Następnie wyruszyliśmy w stronę parku narodowego na południe wyspy. Przejechanie jakichś 25 km zajęło nam jakieś 2 godziny z przystankiem na lekki posiłek w knajpce nad morzem. Przy podjazdach (dosyć ostrych i po drodze o podłożu bynajmniej nie złożonym z betonu ale ze skał i szutru) mieliśy jedno bliskie spotkanie z matką ziemią ale bez poniesienia żadnych strat w ludziach i sprzęcie (tzn. na sprzęcie pojawiła się mała, prawie niezauważalna rysa, a na moim udzie siniak). Jako że podróżowaliśmy w największym skwarze to żadnych stworzeń nie zarejstrowaliśmy - małpy się pochowały w głębokim cieniu i miały w głębokim poważaniu przejeżdżające skuterki.

W parku narodowym jest cypelek na którym stoi latarnia morska, bardzo ładna plaża i ścieżka krajoznawcza. Do latarni wdrapaliśmy się i Marta pstryknęła kilka fotek - droga pod górę i zejście w takim gorącu spowodowało ubytek kilku litrów potu. Plażą przeszliśmy się strasząc uciekające przed nami kraby. Było tak gorąco jak na patelni więc nawet nie próbowaliśmy wchodzić do wody (i tak bylibyśmy w pełnym słońu) ale schowaliśmy się na ścieżkę krajoznawczą - postanowwiliśmy się przejść kawałek. Schody na ścieżce były dostosowane do Michaela Jordana (198 cm wzrostu) więc wchodzenie po nich (nawet w cieniu) przy takiej temperaturze nie należało przyjemności. Doszliśmy do pierwszego miejsca gdzie ożna zrobić było fotkę całej zatoczki i udaliśmy się z powrotem. Wokół trwały prace nad budową bungalowów więc myśle, że w przyszłym sezonie będzie można sobie tam zanocować. Chyba będzie tam ciekawie - widzieliśmy znaki "Nie karmić małp" więc śpiąc tam można spodziewać się będzie nieproszonycn gości.

Powrotna droga obyła się bez jakichkolwiek przygód. Ciekawe było tylko to że tutaj alkohol można upować w godzinach 11 - 14 oraz 17 - 24 więc podjęta przeze mnie próba kupna puszki piwa Leo zakończyła się porażką.

Teraz Marta uczy się tajskiej kuchni a jak wróci to pewnie opisze swoje wrażenia.

M: Kursy gotowania w Time for Lime odbywają się codziennie od 16.00 do 21.00 oprócz poniedziałków. Każdego dnia kursanci uczą się 4 różnych potraw, więc wiele osób decyduje się na więcej niż jeden dzień kursu. Zajęcia prowadzi właścicielka Time for Lime - Juni, z pochodzenia Norweżko-Amerykanka, a także jej przyjaciele szefowie tajskich kuchni. O 16 zbieramy się wszyscy przy wspólnym długim stole i poznajemy razem z tajskim kucharzem, mowiącym plynnie po angielsku, tajniki przypraw kuchni tajskiej. To tzw Introduction do kursu czyli wprowadzenie do zasad tutejszej cuisine i tajemnic egzotycznych przypraw bez znajomości których ciężko byłoby stać się mistrzem lokalnej kuchni. Poznajemy przyprawy charakteryzujące poszczególne smaki tajskiej kuchni, które wzajemnie się przenikają i łączą ze sobą w niewiarygodne kompozycje smakowe. Smak słodki, słony, pikantny, gorzki i kwaśny. Mamy tu przynajmniej po kilka przypraw które stosuje się do uzyskania tych smaków. Przykładowo smak słony w Tajlandii to nie tylko sól, to sos ostrygowy, soya, sos rybii, krewetkowy etc.
Do jednej potrawy wykorzystujemy zazwyczaj kilkanaście różnych przypraw, a tutejsze sosy często składają się z kilkunastu składników. Kuchnia tajska nie jest prosta, ale nie znam innej o podobnie wyrafinowanych połaczeniach smakowych.
Wszystkie poznawane przyprawy próbujemy i dowiadujemy się jak przygotowywać je do posiłków i które razem łączyć. Po ponad godzinnym wprowadzeniu i krótkiej przerwie możemy stanąć już przed długim kuchennym stołem. Dla każdego z 11 uczestników kursu przygotowane jest specjalne stanowisko, przy którym leży fartuch z logiem Time for Lime, drewniana deska do krojenia, a także wielki nóż zwany nie bez przyczyny “Killer Knife”.. Naukę rozpoczynamy od przygotowania red curry paste (czerwone curry), praca jest grupowa każdy kroi jakiś składnik a potem po kolei mieszamy. Kolejne danie to moja ulubiona zupa tajska czyli kokosowa z kurczakiem (Tom …..) . Przygotowujemy poszczególne składniki zgodnie z zaleceniami prowadzącego. Część z pływających w zupie warzyw przygotowuje się “eat me” a część “don’t eat me way” . Składniki “not eat me way” kroi się w dłuższe części i jak nazwa wskazuje zostawia na dnie talerza. Nawet jakbyśmy bardzo chcieli to nie da się ich zjeść ze względu na twardość. W zupie kokosowej duża część składników takich jak galangal (tajski imbir), trawa cytrynowa czy liście limonki kaffir mają tylko nadawać smak potrawie, dlatego tniemy je na długie niejadalne kawałki. Zupę doprawiamy kilkoma słonymi sosami a także sosem z limonki. Zaczynamy od małej ilości każdego z sosów, próbując powoli doprawiamy, aby uzyskać najlepszy smak. Po skończeniu zupy próbujemy sobie nawzajem z garnków. Okazuje się że każda zupa jest inna, w zależności od ilości każdego z sosów a także ilości dodanego cukru.
Robię się już trochę głodna, ale zanim zaczniemy jeść musimy przygotować jeszcze Fish Cakes czyli ciasteczka z ryby. Dostajemy duże moździerze do których wrzucamy fileta z ryby, przyprawy min, pastę z red curry, plasterki drobno pokrojonej długiej fasolki, a potem mleko kokosowe, jajka i znów kilka różnych sosów. Teraz musimy wszystkie składniki dokładnie wymieszać i lepimy małe placuszki, które wrzucamy na rozgrzaną patelnie. Pierwsze dwa dania gotowe. Teraz tylko trzeba to pięknie przyozdobić i można jeść. Bez ozdabiania potraw się nie obędzie bo carving czyli angielska nazwa sztuki układania i ozdabiania potraw to nieodłączna część tajskiego rytuału przygotowywania posiłków. Zielony szeroki liść , kawałki papryki, szczypiorek i danie wygląda rewelacyjnie. Szybko i prosto czyli tak jak lubię.
Czas na pierwszy posiłek. Jak mam opisać potrawę którą sama przygotowałam? No cóż, nieskromnie mówiąc oba dania smakowały rewelacyjnie. Zupa z pełna równowagą smaków, z wyczuwalnymi przyprawami, nie za ostra, nie za słona, rajsko kokosowa. Placuszki mogłyby być troche bardziej ostre, ale i tak ich różnorodność i bogactwo smakowe robią wrażenie. Placki doskonale komponują się z przygotowanymi wcześniej sosami - chilli-majonezowym i słodko ostrym ogórkowym.

Do wspólnego stołu dołącza Zbyszek, który jako “lazy partner” czyli ten leniwy nie gotuje ale może kosztować tego co przygotowujemy. A jak mu smakowało niech sam się wypowie.

Po przystawkach czas na 2 dania główne: krewetki w sosie chilli oraz rybę (snapera) w sosie z mango. Znów w ruch idzie deska do krojenia, miseczka na mieszanie sosów i blender (sos z mango). Dania przygotowujemy pod czujnym okiem tajskiego kucharza. Po całej kuchni roznoszą się cudowne zapachy, dania przygotowujemy szybko bo już nie możemy doczekać się uczty. Jeszcze drobna dekoracja i siadamy do stołu. Ryba z sosem z mango i krwetki z chilli są bajkowe, egzotyczne , pachnące Tajlandią. To koniec kursu, wystarczy tylko powtórzyć teraz te dania po powrocie do domu. Hmm nie wiem czy to będzie takie proste, ale na pewno spróbuje. Jutro planuję iść na kolejną lekcję i poznać jeszcze kilka ciekawych tajskich dań.

Dla zainteresowanych dysponuje przepisami na wszystkie przygotowywane dziś dania i chętnie się podzielę:)

Z: Jeśli chodzi o jedzenie i moje oceny:
- rybie ciasteczka - bardzo fajna sprawa na przystawkę
- zupa kokosowa - super smak słodycz mleczka kokosowego z ostrzejszym posmakiem przypraw
- karmelizowana ryba w sosie z mango - bosssska i cudowna rzecz
- krewetki z chili - nieco za ostre jak na moje podniebienie

 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (13)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (3)
DODAJ KOMENTARZ
kóchasz
kóchasz - 2009-03-19 09:18
Prosimy o przepisy! Może jako osobny wpis?
 
Ola K-J
Ola K-J - 2009-03-19 11:00
ależ to smakowicie wygląda!!!! pewnie tez bosko smakuje! Liczę na przepisy :)
 
mbz
mbz - 2009-03-19 18:32
wyglada super ,oczekujemy zaproszenia na rybe karmonizowana w sosie mango
 
 
glinki
Marta i Zbyszek Glinka
zwiedziła 4.5% świata (9 państw)
Zasoby: 64 wpisy64 52 komentarze52 193 zdjęcia193 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
21.11.2009 - 27.11.2009
 
 
07.03.2009 - 24.03.2009
 
 
30.09.2007 - 07.12.2007