Dziś o 15 wyruszamy do Chiang Mai, a dokładnie to wylatujemy tanimi lokalnymi liniami Air Asia. Bilety kupiliśmy jakieś 2 tygodnie temu przez net , w promocji. O 13 planujemy wyruszyć z hostelu a do tego czasu spędzić upalne przedpołudnie w jakimś miłym tutejszym parku. Wymeldowujemy się, a bagaże zostawiamy w przechowalni w hostelu. Idziemy do Dustit , parku królewskiego niedaleko od nas więc idziemy piechotą. Po drodze łapie mnie za rękę Tajka w podobnym do mnie wieku. Dziwi sie że mam taka biała skórę i pyta gdzie idziemy. Gdy słyszy odpowiedź zaczyna nas odwodzić od tego pomysłu mówiąc coś o zmarłych ludziach i że nie powinniśmy tam iść. Jesteśmy podejrzliwi czy nie chce nam zarekomenndować jakiegoś znajomego sklepu etc ale okazuje się że są tu po prostu ludzie życzliwi, nie tylko wprowadzający w bład tuktukowcy. Zaglądamy do przewodnika i okazuje sie że do tego parku ze względu na jego królewskośc trzeba się ubrac jak do świątyni. A my nie wygladamy jak bysmy zmierzali do swiatyni. Zmieniamy wiec plany. Pojedziemy do Lumphini Park.
Bierzemy taksówke i jedziemy do Lumphini Park, który przypomina mi nowojorski Central Park. Lumphini Park to miejsce gdzie mieszkańcy Bangkoku uciekaja przed upałem. Jest tu sporo miłych zacienionych zakątków, duże jezioro, zadaszone miejsca i ławki doskonałe na piknik. Najlepiej przybyć tu przed 7 kiedy powietrze jest jeszcze świeże (jeśli można mówic o świeżym powietrzu w Bangkoku). , my przybywamy dopiero po 10 ale też jest przyjemnie. Tajowie praktykują tu (szczególnie z samego rana i wieczorem) tai chi, gdy my docieramy odpoczywają już sobie popijając chińską herbatę pod dachem.
Gdy tylko wchodzimy do parku spotykamy jego mieszkańców - są to duże jaszczury, podobne do waranów. Pływają w jeziorze, wygrzewają sie na słońcu, jedna schowała się w kanale burzowym i zagladamy do niej przez kratkę. Po sesji zdjęciowej z tubylcami przechadzamy się dalej po parku. Zatrzymuje mnie tajka która koniecznie chce sobie zrobić ze mną zdjęcie. Czuję sie trochę jak jaszczurka która przed chwilą obfotografowałam:) Robimy zdjęcie i odpoczywamy popijając wodę. Zdecydowanie jest tu chłodniej niż w mieście, można wypozyczyć łódkę, rowery wodne, uprawiać sporty. Nie mamy za dużo czasu wiec chwilę jeszcze spacerujemy robiąc zdjęcia babciom cwiczącym tai chi i wracamy do hostelu.
Około godziny zajmuje nam dotarcie na lotnisko. Krótka kolejka przy checkinie, wycieczka po lotniskowych sklepach, w tym dluzszy pobyt w sklepie z ksiażkami i prawie spóźniliśmy sie na nasz lot. W ostatniej chwili usłyszelismy ze to juz final call do Chiang Mai. Lot był krótki i niskokosztowy, jak w wizzair czy innych naszych tanich liniach. Ale godzina i jestesmy prawie 1000 km na pólnoc od Bangoku.